Podróże są moim żywiołem, ale przechodziłem różne etapy w tym związku. Kiedyś byłem przekonany, że liczy się „cel”, teraz wiem, że ważna jest też „droga”, która wydłuża wyprawę, czyniąc ją ciekawszą, po prostu lepszą. Ta podróż rozpoczęła się w tamtym roku. Od zdjęcia.
Mała, w zasadzie niezamieszkana wyspa na Morzu Andamańskim. Zachód słońca, skały i niemożliwie błękitna woda – tak jakby autor użył jakiegoś magicznego filtra. Na tle zachodzącego słońca, pośród skał majaczyły dwie, kolorowe łódki. Magia. Niektórzy mówią, że to najpiękniejsza wyspa w całej Azji. Tego jeszcze nie wiem. Zachwycałem się zdjęciami no i filmem Danyego Boyla, „The Beach” („Niebiańska plaża), którego główny bohater Leonard DiCaprio trafia w to dziewicze miejsce.
Więc wszystko zaczęło się od zdjęcia. Dwa miesiące później kupiliśmy bilety, jak się wkrótce okazało niejedyne. Przeczytaliśmy wiele blogów, stron internetowych, skontaktowaliśmy się z kim trzeba, szczepienia, zakupy, szczepienia, lekarstwa, zdjęcia do wiz, wizyty, itd. Dla mnie trwało to w nieskończoność, ale wiem, że jesteśmy dosyć dobrze przygotowani (jak nigdy!) Z drugiej strony trafimy do Azji w porze deszczowej, co ma swoje plusy i minusy. Na pewno będzie mniej turystów, kolory przyrody bardzo intensywne (podobno teraz wszystko tam kwitnie), nie wszędzie będzie można dotrzeć, bo drogi będą nieprzejezdne. Właśnie dostaliśmy informację, że tamten tydzień był piękny – ten rozpoczął się od monsunu. Więc opłaca się nie planować wszystkiego.
A propos planów. W ciągu najbliższego prawie miesiąca w Azji, planujemy dotrzeć w kilka miejsc. Zaczniemy od stolicy – dosyć sporej jak na europejskie realia, bo zamieszkałej przez około 10 milionów ludzi. W Azji to „średniak”. Później udamy się bliżej równika, aby zatrzymać się w „świętym mieście”, kiedyś żyło tu około milion ludzi, teraz jego głównym gospodarzem jest wiatr, małpy no i turyści. Pamiętam, że będąc pacholęciem przeczytałem u Ericha von Dänikena, że jest tam wiele śladów wskazujących na to, że w zamierzchłych czasach ziemię nawiedzili mieszkańcy odległych planet… Abstrahując od tych teorii, to te ruiny miasta posłużyły w 2001 r. jako tło do akcji filmu „Lara Croft: Tomb Raider”. Następna jest wyspa (będziemy jeszcze bliżej równika), a później góry, gdzie być może dotrzemy do wioski, w której żyją kobiety o długich szyjach. Wszystko jednak zależy od czasu i pogody, która jest teraz nieprzewidywalna.
Od początku do końca wyjazd przygotowaliśmy sami. Mamy trzy plecaki i aparat fotograficzny. W zasadzie to wszystko. Czy jest to wyzwanie? Ogromne, bo jedziemy z trzy letnią Nadią. Nasza córka jest już zaprawiona w podróżach, widziała wiele krajów, kąpała się w morzu, oceanie, chodziła po górach, raz nawet spędziła kilka dobrych godzin na granicy polsko-ukraińskiej w bardzo niskich temperaturach. Rzadko narzeka. Zwykle odpowiada – „super”. To „super” tyczy się odległości, wielu godzin spędzonych w samolotach (tym razem czeka nas wszystkich 17 godzin w jedną stronę), pociągach, autobusach, samochodach. Jest „super”. Więc skoro trzylatka ma takie podejście, to my powinniśmy się mniej stresować. Albo przeciwnie.
Z biegiem dni, tekst będę uzupełniał o zdjęcia i opisy, być może ktoś z Was podąży kiedyś tą sama drogą.
Trzymajcie kciuki. Zamiast kropki Elbow, bo to w końcu blog o muzyce.